środa, 21 września 2011

Lubicie truskawki?

Jeśli chodzi o sezon na truskawki- wcale się jeszcze nie skończył, bynajmniej dla mnie. Wystarczy zajrzeć do drugiej szuflady zamrażarki i... tadam! Oczom ukazuje się masa worków, woreczków, po brzegi wypełnionych dorodnymi, czerwonymi owocami, wypielęgnowanymi odpowiednio przez ukochanego dziadka.
Wprawdzie jedzenia ich bez żadnej "obróbki" lub chociaż minimalnego dodatku bitej śmietany, cukru, sosu czekoladowego (czegokolwiek?!) osobiście nie polecam, to po odpowiednim przeistoczeniu ich w mus, shake, czy też cokolwiek innego, na co akurat przyjdzie nam ochota, możemy być naprawdę miło zaskoczeni.
Korzystając z większej ilości czasu- i truskawek, oczywiście- stworzyłyśmy z Milą ( w drugim przypadku z Milą, Asią i babcią T.) niebywale proste, a zarazem przepyszne jedzonko.


Truskawkowa wariacja na omlecie


Dlaczego omlet? To chyba efekt poszukiwania dania szybkiego do przyrządzenia (byłyśmy baaardzo głodne) i lekkiego (próby wdrożenia diety), chociaż jak widać zostało to w drugim etapie nieco zaburzone przez bitą śmietanę i sos czekoladowy.




Naleśniki
Zasadniczą rolę w stworzeniu drugiej smakowitości odegrała babcia T., która w południe przygotowała świeżutkie naleśniki z twarożkiem. Wersja bez dodatków nie wydała nam się zachwycająca, więc wprowadziłyśmy malutkie urozmaicenie i - voila!
 

piątek, 16 września 2011

Na pohybel wszystkim!

Nowy rok, szczególnie ten kalendarzowy, jest nierzadko postrzegany jako świetna okazja do wcielenie w życie dawno już skrzętnie obmyślanych zmian. Nic w tym dziwnego nie ma, szczególnie, że dokładne określenie daty rozpoczęcia okresu wprowadzania zmian zwiększa szanse na osiągnięcie sukcesu, bo jak to jest ze zmienianiem czegoś od tego przysłowiowego "jutra" chyba wszyscy wiemy- jeśli nie na podstawie własnych doświadczeń, to chociaż dzięki obserwacjom najbliższego otoczenia.
Właściwie rozumiane zmiany, jak możemy dowiedzieć się chociażby ze słownika języka polskiego, to zastąpienie czegoś czymś innym, coś staję się inne niż było przedtem.
Co mają na celu? Jeśli mówimy o tych, które wprowadzamy sami, a nie zaskakujących nas wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy, są zwykle próbą zmiany na lepsze- a wszelkie działania w kierunku samorozwoju należy chwalić.

Tyle tytułem wstępu.


               
Wielkimi krokami zbliżamy się do października, a tym samym- do nowego roku akademickiego. Uznałam, że to dobra okazja do pewnych udoskonaleń. Mam ochotę zrobić coś ze sobą, dla siebie. Przyda mi się jakiś element świeżości w nachodzącej nieubłaganie ponurej, jesiennej szarudze.
Nie chcąc powtarzać własnych błędów, nie zamierzam trwonić czasu, by później z zaskoczeniem budzić się z ręką w nocniku.
Podjęcie drugiego kierunku studiów to przede wszystkim chęć wyeliminowania straszliwego chaosu jaki nierzadko pojawiał się dotychczas w moim życiu. Poniekąd może dowód na to, że mam ambicje i dążę do samorealizacji. Ze wszystkich sił, na każdym kroku będę próbowała działać ze świadomością, że czasem, tak samo jak i całym życiem- należy dysponować z głową.
Po drugie chcę by Marcin był ze mnie dumny i na tyle, na ile to możliwe, na ile pozwoli mi czas, spróbuję być chociaż namiastką "kury domowej", bo przyznam się bez bicia, że dotychczas moja działalność w tej dziedzinie nie była zbyt owocna, a chyba powinna. Chyba czas najwyższy. Wierzę, że dobre chęci pozwolą mi chociaż minimalnie przeskoczyć ten cholerny braki w wiedzy kulinarnej i wydobędą ze mnie chociażby odrobinę talentu? A nuż, może dopiero odkryję w sobie drugiego Gordona Ramsaya?
A po trzecie? No właśnie. Po trzecie po prostu chciałabym wdrożyć moje plany w życie na tyle rozsądnie, by nie zabrakło mi w tym wszystkim czasu dla siebie samej. I dla znajomych.
Aby zgrać to wszystko na tyle dobrze, by jedno nie wykluczało drugiego, a było jedynie funkcjonalnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że z życia należy korzystać, a nie dawać się wykorzystywać. I tego zamierzam się trzymać. A co przeżyję- to moje :)



poniedziałek, 12 września 2011

Czas pokazał kto jest kim.

Przeglądając stare pamiętniki, listy kontaktów, zdjęcia bardzo szybko i niezwykle skutecznie możemy zweryfikować jak wiele zmieniło się na przestrzeni czasu. Każdy kop w dupę, który wymierzyło nam samo życie sprawia, że jesteśmy bogatsi w pewną wiedzę, doświadczenie, które- dzięki bogu- sprawia, że staramy się nie powtarzać ponownie tych samych błędów. Z roku na rok niby coraz dojrzalsi, ale wciąż zagubieni, wciąż zaskakiwani przez los czymś, co trudno przejść... trudno przejść w pojedynkę.
I chyba właśnie dlatego, bez względu na wszelkie zmiany jakie były wprowadzane w nasze życiorysy z biegiem czasu, okazuje się, że możemy w tym wszystkim znaleźć  jedną stałą- ludzi. Jednostki, które były przy nas i przy których my byliśmy. Które pomagały i którym my pomagaliśmy. Osoby, z którymi dzieliliśmy specyficzny rodzaj więzi złożony z zaufania, troski i ogromnej sympatii. 
Grupy te zmieniały się pod wpływem różnych doświadczeń, mniejszych lub większych prób, jakim poddaje nas raz po raz życie. Rozbudowywał je, bądź czynił uboższymi sam czas. Czasami głupie nieporozumienia, czasami poważne tornada sprawiały, że wszystko stawało się inne. Raz traciliśmy, raz zyskiwaliśmy, bez żadnej zasady, żadnej możliwości przewidzenia przyszłości.




Jedno jest pewne- Ci którzy zostali i po prostu, a właściwie aż -są, są warci naszego zachodu.
W życiowej wędrówce najbardziej potrzebujemy prawdziwych przyjaciół. 
Tym fałszywym lepiej już podziękujmy.

niedziela, 11 września 2011

Przepis na najlepszą kawę świata

Jak w tytule- zdradzę Wam sekret jak uzyskać przepyszną kawę, która nie tylko połechcze Wasze podniebienia, dostarczy niesamowitych doznań kubkom smakowym, ale również będzie rozkoszą dla Waszych oczu.




Aby uzyskać powyższy efekt należy połączyć:

5 minut słodkiego, nieco zalotnego spojrzenia (jako przykład może posłużyć nam chociażby kociak ze Shrek'a)

szczyptę delikatnego głosu, który będzie niezwykle pomocny przy wypowiadaniu magicznego zaklęcia "Kochanie, zrobisz mi kawę?"

powyższe punkty należy zwieńczyć czarującym uśmiechem i...

voila, gotowe*! 


*istnieje jeden mankament: cały zabieg może nie przynieść odpowiedniego efektu, jeśli nie ma się w posiadaniu niezbędnego produktu- wspaniałego, ponad przeciętnie zdolnego faceta :)


Chwile przy takiej pychocie można dodatkowo umilić sobie dobrą muzyką: Selah Sue - This World



piątek, 9 września 2011

I feel good!

Ah, dawno nie czułam się tak wypoczęta. Służą mi wakacje, służy mi Bogaczewo.
Beztroskie wylegiwanie się w łóżku zwieńczone śniadanio-obiadem, nadrabianie zaległości filmowo-serialowych, po których czeka mnie wieczór w moim ulubionym towarzystwie, co jakiś czas z dodatkiem whisky ze Sprite'm- to niewątpliwie coś, czego bardzo potrzebowałam, żeby skutecznie zregenerować siły przed masą obowiązków czekających mnie od października.
Potrzebowałam takiego czasu, w którym najzwyczajniej w świecie nie muszę nic, a mogę wszystko.
Skoro ostatnie 3 miesiące były po brzegi wypełnione pracą i życiem "na walizkach", chociaż Mon pewnie określiłaby to bardziej jako ciągłe życie w reklamówkach HD, odpoczynek był nie tyle stanem wskazanym, co wyczekiwanym, no i bądź co bądź- zasłużonym.


Wczorajszy wieczór, jeden z tych kiedy jedynym zmartwieniem jest trafienie do łóżka i wstanie z niego następnego dnia w nie najgorszym stanie :) w nieco zamienionej konwencji- naszego gościa, którym zwykle była whisky, zastąpiliśmy butelką zimego Bolsa + sokiem limonkowym.






To był naprawdę dobry wieczór. Masa głupot, dziwnych przemyśleń, śmiechu.
Wprawdzie dla Marcina był to czas opłakany w skutkach, które przyniósł dzisiaj, zaraz po przebudzeniu, ale mam nadzieję, że ciepły rosołek skutecznie wpłynie na poprawienie jego formy.
Ja tymczasem uciekam na śniadanko, czeka mnie dzisiaj dużo pracy,
miłego dnia!


czwartek, 8 września 2011

Pic na wodę.

Jakże zabawnie wygląda obraz damskich wojowniczek walczących o równouprawnienie.
 Rozumiem w zupełności próbę pozbycia się stereotypu- kobiety jako kury domowej, której naturalnym środowiskiem jest kuchnia, bo i owszem, czasy, w których sprawą oczywistą było, że pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie to wyłącznie obowiązki kobiet, mamy chyba już dawno za sobą. Posprzeganie kobiety jako niższego gatunku, albo zniżanie jej działań do typowych funkcji sprzętów AGD są conajmniej niesmaczne i świadczą wyłącznie o niskim poziomie autora, któremu możemy co najwyżej współczuć płytkości.
Ale ten cały feminizm i wszystko, co z nim związane, to -bynajmniej w moim odczuciu- zawyczajna przesada.
Bo niby o co one tak zaparcie walczą?
 Miało to sens, oczywiście, na przełomie XVIII/XIX wieku, kiedy w efekcie podobnych działań sufrażystki wywalczyły nam masę udogodnień w prawie społecznym i politycznym. I chwała im za to, bo to dzięki nim dzisiaj możemy studiować, jesteśmy niezależne, mamy prawo wyboru i masę innych udogodnień, o których kiedyś kobiety mogły tylko marzyć.
Ale dzisiaj? 
Walczy jedna z drugą,  chyba naprawdę nie wiedząc o co. Bo niech by tylko facet w drzwiach nie przepuścił, za kolację w restauracji nie zapłacił, albo nie daj boże- po łbie zdzielił... No bo jak to tak- przecież jest kobietą?! 
I co wtedy z tą całą sprawiedliwością, równym traktowaniem bez względu na płeć? 
Bujda na resorach.


Tak, jestem kobietą i owszem- czuję się z tym wspaniale. Bez tego całego zakłamania i niepotrzebnego ulepszania.

A takim, szukającym "wrażeń" na siłę, proponuję częstsze wyzbywanie się gazów- mniej posranych pomysłów zaśmiecających wasze myśli, a i otoczenie szczęśliwsze.


poniedziałek, 5 września 2011

Gotowi do startu?

Na początek, miejmy nadzieję dobry, należałoby chyba odpowiedzieć na tradycyjne w takich momentach pytanie "Dlaczego tutaj jestem?" i w tej kwestii mój pierwszy post nie będzie się różnił od pierwszych postów na tysiącach innych blogów.
Doprowadziła mnie tutaj z całą pewnością po trosze chęć utrwalania i dzielenia się myślami, spostrzeżeniami, poglądami, połączona z pewnego rodzaju skłonnością do emocjonalnego ekshibicjonizmu. Mogłabym dodać, że lubię pisać, ale chyba to, samo w sobie, nie skłania do pisania- bo jeśli się nie ma o czym, to choćby góry srały, skały pękały- się nie da i koniec kropka. A mi wydaje się, że jest wiele tematów, temacików, które należałoby podjąć, ustosunkować się w jakiś sposób.
Brak mi jeszcze jakieś konkretnej wizji na to wszystko- ale nic w tym dziwnego pewnie nie ma- dopiero zaczynam. Dopiero rozpoczynam budowę, kształtowanie mojego własnego kawałka internetu.

Na dzisiaj chyba wszystko. Do usły... tzn. do przeczytania :)