Nowy rok, szczególnie ten kalendarzowy, jest nierzadko postrzegany jako świetna okazja do wcielenie w życie dawno już skrzętnie obmyślanych zmian. Nic w tym dziwnego nie ma, szczególnie, że dokładne określenie daty rozpoczęcia okresu wprowadzania zmian zwiększa szanse na osiągnięcie sukcesu, bo jak to jest ze zmienianiem czegoś od tego przysłowiowego "jutra" chyba wszyscy wiemy- jeśli nie na podstawie własnych doświadczeń, to chociaż dzięki obserwacjom najbliższego otoczenia.
Właściwie rozumiane zmiany, jak możemy dowiedzieć się chociażby ze słownika języka polskiego, to zastąpienie czegoś czymś innym, coś staję się inne niż było przedtem.
Co mają na celu? Jeśli mówimy o tych, które wprowadzamy sami, a nie zaskakujących nas wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy, są zwykle próbą zmiany na lepsze- a wszelkie działania w kierunku samorozwoju należy chwalić.
Tyle tytułem wstępu.
Wielkimi krokami zbliżamy się do października, a tym samym- do nowego roku akademickiego. Uznałam, że to dobra okazja do pewnych udoskonaleń. Mam ochotę zrobić coś ze sobą, dla siebie. Przyda mi się jakiś element świeżości w nachodzącej nieubłaganie ponurej, jesiennej szarudze.
Nie chcąc powtarzać własnych błędów, nie zamierzam trwonić czasu, by później z zaskoczeniem budzić się z ręką w nocniku.
Podjęcie drugiego kierunku studiów to przede wszystkim chęć wyeliminowania straszliwego chaosu jaki nierzadko pojawiał się dotychczas w moim życiu. Poniekąd może dowód na to, że mam ambicje i dążę do samorealizacji. Ze wszystkich sił, na każdym kroku będę próbowała działać ze świadomością, że czasem, tak samo jak i całym życiem- należy
dysponować z głową.
Po drugie chcę by Marcin był ze mnie dumny i na tyle, na ile to możliwe, na ile pozwoli mi czas, spróbuję być chociaż namiastką "kury domowej", bo przyznam się bez bicia, że dotychczas moja działalność w tej dziedzinie nie była zbyt owocna, a chyba powinna. Chyba czas najwyższy. Wierzę, że dobre chęci pozwolą mi chociaż minimalnie przeskoczyć ten cholerny braki w wiedzy kulinarnej i wydobędą ze mnie chociażby odrobinę talentu? A nuż, może dopiero odkryję w sobie
drugiego Gordona Ramsaya?
A po trzecie? No właśnie. Po trzecie po prostu chciałabym wdrożyć moje plany w życie na tyle rozsądnie, by nie zabrakło mi w tym wszystkim czasu dla siebie samej. I dla znajomych.
Aby zgrać to wszystko na tyle dobrze, by jedno nie wykluczało drugiego, a było jedynie funkcjonalnym
połączeniem przyjemnego z pożytecznym.
Ktoś kiedyś powiedział mi, że
z życia należy korzystać, a nie dawać się wykorzystywać. I tego zamierzam się trzymać. A co przeżyję- to moje :)